Spontaneous Music Tribune

Andrzej Nowak’ SPONTANEOUS MUSIC TRIBUNE has been a great supporter of our label since day one. Here he’s reviewing ‘Crosscurrents’ and ‘Imaginary Junction’ along with some other related releases. In Polish.

WARD/VERHOEVEN/SERRIES/ROBERTS – Imaginary Junction
“Zmieniamy klimat gatunkowy (to dziś reguła!) i przynosimy się do … dwóch miejsc jednocześnie! Martina Verhoeven (fortepian) i Dirk Serries (gitara akustyczna) znajdują się w belgijskim Sint-Lenaarts, zaś Cath Roberts (saksofon barytonowy, obiekty) i Tom Ward (flet, klarnet, klarnet basowy) w angielskim Brockley. Obie pary połączone są globalną siecią i aplikacją JackTrip, dzięki czemu słyszą się (i pewnie widzą) w czasie niemal rzeczywistym. Wspólnie zatem improwizują, mimo, iż znajdują się po przeciwległych stronach kanału oddzielającego Imperium Brytyjskie od Starego Kontynentu. W samym środku pandemicznego lata 2020 owa zdalna free impro trwa godzinę zegarową i kilkanaście sekund, a na płycie składa się z dwóch części.

Kwartet binarnej rzeczywistości rusza w bój z pewną nieśmiałością. Muzycy – choć są razem dzięki urokom nowoczesnych technologii – zapewne czują odległości pomiędzy sobą. Ale już pierwsze dźwięki (błysk suchej gitary, szelest strun piana, urywane, dęte frazy) powodują, iż wszelkie wątpliwości natury komunikacyjnej mijają bezpowrotnie. Pierwsza faza improwizacji, to próby nawiązywania wzajemnych kontaktów metodą call & responce. Wystarczy jednak kilka silniejszych uderzeń w czarne klawisze, by kwartet ruszył zwartym szykiem na swoje pierwsze łowy (powagi sprawie dodaje rozśpiewany saksofon barytonowy). Już w połowie 5 minuty muzycy po raz pierwszy szukają własnych oddechów i bawią się z ciszą. Po chwili lepią się w dron i szukają nowej intrygi – ptasi harmider na brytyjskich flankach, a w belgijskim środku deep piano i baileyowska gitara, wszyscy mają tu coś ciekawego do powiedzenia. W kolejnym epizodzie z ciszą po raz pierwszy pojawia się flet, przedmioty na gryfie gitary i piano, które szuka akustycznego ambientu. Nastrój chwili unosi się w powietrzu, niczym baletnica. Po wybiciu 15 minuty kwartet porzuca jednak niuanse dramaturgiczne i rusza w eksplozywne, niemal free jazzowe tango. Gdy artyści znów wytracą moc, tym, który zakłóca pozorny spokój jest masywny baryton. Ów ciekawy dysonans estetyczny prowadzi do wykreowania na niedługą chwilę dalece minimalistycznej improwizacji, która smakować zaczyna estetyką idei Tonus, jakże charakterystycznej dla niektórych przedsięwzięć Serriesa (patrz: inna dzisiejsza recenzja). Flow ciągnie klarnet basowy i piano, gitara i baryton snują komentarze, a reakcje zazębiają się na tyle intensywnie, iż kwartet dość sprawnie osiąga emocjonujący status ognistego post-jazzu. Po osiągnięciu szczytu powraca flet i klimat seta chyli się ku kolektywnego zakończeniu. Tu mistrzynią okazuję się Martina i jej głębokie frazy z pudła rezonansowego piana.

Drugi set otwiera duży klarnet, a opowieść tworzą drobiazgi, które lepią się do siebie w dość nerwowym, niepokojącym trybie. Smyczek i czarne klawisze rysują narrację, która przypomina Different Trains Reicha na lekkich sterydach. Rytm zostaje z nimi przez dłuższą chwilę, po czym rozpływa się w abstrakcjach post-jazzu. Pierwsze skutecznie uspokojenie następuje dopiero w połowie 8 minuty, głównie z inicjatywny klarnetu basowego i piana. Garść akustycznego rozgardiaszu – coś szumi, coś szemrze, kilka stempli piana. Nastrój chwili robi się dalece kameralny, a frazy stają się dłuższe i bardziej wyważone. Ów jakże piękny moment sesji gaśnie do poziomu ciszy w połowie 21 minuty. Finałowa partycja rodzi się z drobnych fonii, znów zaczyna przypominać tonusowe, minimalistyczne gry w kreatywne zaniechanie. Pojedyncze frazy, flet, pianistyczne abstrakcje. Dźwięki nabierają wprawdzie intensywności, ale w ogóle nie szukają dynamiki. Serce narracji obumiera pod ciężarem klawiszy fortepianu.”

RUBICON QUARTET – Crosscurrents
“Okoliczności pandemiczne pozostawiamy w ich niebycie i cofamy się do grudnia ubiegłego roku. W studiu Sunny Side Inc., w brukselskim Anderlechcie, spotykamy muzyków, którzy zwą się Rubicon Quartet. Patrick De Groote (trąbka, bugel), Cel Overberghe (saksofon altowy) oraz uczestnicy poprzedniej improwizacji – Dirk Serries (gitara akustyczna) i Martina Verhoeven (fortepian) będą improwizować przez siedem odcinków – łącznie 56 i pół minuty.

Kolejny dziś kwartet zaprasza nas na podróż nieco bardziej przewidywalną estetycznie i dramaturgicznie niż pandemiczny meeting dwóch duetów. Muzycy wciąż będą swobodnie improwizować, jakkolwiek częściej sięgać po stricte jazzowe rozwiązania, w czym celował będzie saksofonista, który najwyraźniej w bardziej uporządkowanej stylistyce czuje się lepiej niż w żywiole emocji, które zdają się pozwalać na wszystko. Pierwsza opowieść potwierdza tezę recenzenta. Krótkie otwarcie gitary, kilka stempli i kwartet rusza kolektywnie w pierwszą, niemal free jazzową podróż. W połowie utworu zaczyna się faza duetowa. Najpierw dość wystudiowany dęty dialog, potem odrobinę ciekawiej w zwarciu piana i gitary, a na finał już naprawdę dobrze w swobodnej rejteradzie na trąbkę i gitarę. Drugą część otwiera podmuch gorącego powietrza z trębackiego wentyla. Po kilku komentarzach kwartet rusza w kolejną eskapadę ociekającą jazzowym ogniem. W drugiej fazie improwizacji muzycy schodzą w okolice ciszy i tutaj także zdają się być bardzo przekonujący. Trzecią opowieść zaczyna solowy saksofon, pracujący niemal samymi dyszami. Posmak suchych strun i trębackich oddechów wkleja się po pewnym czasie. Narracja uroczo się ślimaczy, instrumenty gadają ze sobą o wszystkim i o niczym, a finałowe emocje zawdzięczamy głównie rozochoconym dęciakom. Czwarta część przenosi nas w nieco inne kategorie emocji. Metoda call & responce muzycy budują piękną opowieść, nie stroniąc od preparacji i świetnie na siebie reagując. Gitara dodaje ciepła, piano przestrzeni, zaś trąbka i saksofon nieco balladowego zaśpiewu.

Piąta improwizacja rodzi się w tubach saksofonu i trąbki. Gitara buduje niezobowiązujące tło, parska post-Baileyem, nie stroni od na poły dynamicznego riffowania, a piano liczy czarne klawisze. Mroczna, kolektywna narracja pęcznieje niemal samoczynnie, a gaśnie w jazzie saksofonu altowego. Na starcie kolejnej opowieści preparująca trąbka naprawdę dużo wymaga od siebie. Gitara wchodzi dopiero po minucie, a dość energiczne piano – po kolejnej. Nie brakuje emocji, choć studzą je saksofonowe plastry miodu, które pojawiają się pod koniec opowieści. Wreszcie finałowa narracja – kolejne dobre intro kreuje trąbka. Pierwsze podłącza się piano, ciągnąc za sobą kanciaste i zadziorne wstęgi dźwięków. Saksofon wrzuca kilka śpiewnych fraz, gitara trzyma jarzmo dyscypliny. Tempo rośnie, emocje buzują. Krótkie solo gitary, a zaraz potem, błyskotliwa ekspozycja tria (bez saksofonu), która lepi wszystkie napotkane dźwięki i preparuje je. Tuż przed upływem 9 minuty, od dawna milczący alt daje znak życia i bierze na swoje barki zakończenie płyty. Pozostałe instrumenty godzą się na takie rozwiązania bez wydania choćby jednego dźwięku.”